Minimalistyczne szafki nocne

      Dostałam kiedyś w tak zwanym gratisie dwie zdezelowane szafki. Sprzedawca się cieszył, że pozbył się grata z garażu, a ja się cieszyłam jak dziecko. Szafki bardzo nietypowe, wyjątkowo minimalistyczne, zarówno jeśli chodzi o formę, jak i o materiał. Dębowe deski od wewnętrznej strony praktycznie nieszlifowane, surowe i chropowate. Bardzo mnie ta prostota urzekła. 

Szafki były w opłakanym stanie, blat z wyrwanym fornirem i solidnym uszczerbkiem w desce, drzwiczki rozczłonkowane, plecy pofalowane jak wzburzone morze. 

Trzeba było więc zaangażować męża do roboty. On wymienił plecy, posklejał co trzeba. Ja natomiast zajęłam się blatem. Wypełniałam ubytek szpachlówką samochodową, oczywiście na kilka razy, bo dziura była głęboka i rozległa. I to by było na tyle z cięższych robót.

Czworonożne asystentki cały czas nadzorowały pracę. 

Pierwotnie planowałam ograniczyć się tylko do koniecznego pomalowania blatów. Bardzo chciałam, żeby szafki zachowały swój minimalistyczny look, ale powiem Wam, że w takiej wersji nie robiły one jakiegoś wielkiego wrażenia. Dołożyłam więc czarnej farby na drzwiczki i boki, co bardzo poprawiło ich wizerunek. Resztę bardzo delikatnie przetarłam bejcą i całość zawoskowałam  woskiem. 

Metalowe gałki pięknie uzupełniły całość.

I tak oto przy niewielkim nakładzie pracy kolejne biedactwa wracają do żywych. Kocham ten stan :)

Pozdrawiam Was serdecznie
Kasia